Poza ofiarami śmiertelnymi i rannymi były też osoby zatrzymane, poddawane ciężkim przesłuchaniom, czy torturom. W sumie śledztwem objęto 567 demonstrantów. Dość powiedzieć, że jeszcze w połowie lipca 1956 roku, czyli trzy tygodnie po zajściach, w aresztach przebywały 333 osoby. Procesy trwały wiele miesięcy, zaś trauma wśród uczestników pozostała na całe życie. Nastroje i emocje towarzyszące demonstrantom z 28 czerwca 1956 roku w Poznaniu najlepiej oddaje przemówienie mecenasa Michała Grzegorzewicza, broniącego sprzeciwiających się władzy ludowej i protestujących przeciwko warunkom, w jakich pracowali ówcześni robotnicy. - Robotnicy wyszli na ulicę. Kto widział ten pochód, ten zapamięta go na zawsze. Gdy karnie szli w ordynku, szli zdyscyplinowani i z dumą i z godnością. Ale nie zapomnijmy o tym, że to nie szedł tłum spacerowiczów, tłum gapiów, tłum kibiców opuszczający boisko sportowe. Szedł tłum wrzący i kipiący, tłum gniewny. W miarę jak gęstniał, jak wzmagał się odgłos kroków, narastała również temperatura uczuć. Taki nastrój to dynamit. Niebezpieczna staje się każda iskierka - mówił w sądzie Michał Grzegorzewicz, cytowany w książce „Poznański Czerwiec 1956”. Blisko rok po wydarzeniach poznańskich głos na temat demonstracji zabrał z kolei Wincenty Kraśko, I sekretarz KW PZPR w Poznaniu podczas konferencji sprawozdawczo-wyborczej poznańskiej wojewódzkiej organizacji partyjnej. Oto fragment: - Wprawdzie zarówno Komitet Wojewódzki, jak i Komitet Centralny zdawały sobie od początku sprawę z tego, że główną i decydującą przyczyną wypadków poznańskich były błędy i wypaczenia, które w ciągu długich lat nieznośnym ciężarem kładły się na barki robotników i budziły w ich sercach gorycz i zwątpienie, ale jednocześnie próbowano wśród uczestników strajku i demonstracji odszukać winnych. Trzeba jednak w tym miejscu gwoli prawdzie stwierdzić, że kierownictwo KW, aczkolwiek wykazało duże niezdecydowanie i chwiejność w wyciąganiu praktycznych wniosków politycznych płynących z oceny wydarzeń czwartkowych, w szeregu spraw ustępowało z zajętego przez siebie słusznego stanowiska pod naciskiem władz centralnych - tłumaczył się Wincenty Kraśko, I sekretarz KW PZPR w Poznaniu. Fragment przemówienia przytoczono w książce „Poznański Czerwiec 1956”.
Takowe stanowisko, niby w jakimś stopniu samokrytyczne, na nic się zdawało, kiedy na światło dzienne wychodziły zeznania postronnych świadków, opisujących krwawe zajścia na poznańskich ulicach. Należy do nich zeznanie Egona Naganowskiego, poznańskiego literata. - To było gdzieś około godziny 12. Widziałem w pierwszej chwili, że tłum tworzy półkole przed Urzędem Bezpieczeństwa. Odezwały się różne okrzyki. Przed samym gmachem stanęły trzy tramwajarki z polską chorągwią. Właśnie ten moment zaobserwowałem, kiedy do stojących kobiet oddano serie z Urzędu Bezpieczeństwa. Nie ulega wątpliwości, że stamtąd zaczęto strzelać. I w pewnej chwili ten sztandar był już postrzępiony. To działało psychologicznie na tłum. Wtedy jedna z tramwajarek osunęła się. Widocznie dostała postrzał. Druga zaprowadziła ją do płotu, oparła się o niego i w tym momencie też się osunęła. Została tylko jedna z tym sztandarem, potem i ona wycofała się i ten sztandar chwycił młody chłopak, 12, może 13-letni - opowiadał w książce „Poznański Czerwiec 1956” Egon Naganowski. Ta historia kończy się tragicznie. Młody chłopiec, zidentyfikowany jako Romek Strzałkowski ginie. To najlepiej dokumentowało bezwzględność władzy, a także determinację demonstrantów. Tak wielkie emocje i dramatyczne zdarzenia bardzo szybko eskalowały przemoc.
Konsekwencją Poznańskiego Czerwca była zmiana na szczytach partyjnych władz. Edwarda Ochaba na stanowisku I sekretarza KC PZPR zastąpił Władysław Gomułka. Początkowo solidaryzujący się z niezadowoleniem Polaków z dotychczasowych rządów ludowej władzy z czasem sam wystąpił przeciwko ludowi. I to dwukrotnie: w roku 1968 i 1970. Po wydarzeniach na Wybrzeżu w 1970 stracił władzę, a jego następca Edward Gierek również nie ustrzegł się błędów swoich poprzedników. 25 czerwca 1976 roku bowiem, mniej więcej w połowie „dekady Gierka” doszło do zamieszek w Radomiu, wywołanych podwyżką cen na podstawowe produkty spożywcze. Protesty odbywały się również w innych częściach Polski, lecz w Radomiu i Ursusie właśnie były najbardziej intensywne. Do równie zdecydowanych zaliczyć należy działania i interwencje milicji oraz innych służb nie tylko radomskich, lecz wysłanych tam z innych polskich miast. W wyniku pacyfikacji śmierć ponieśli Jan Łabędzki i Tadeusz Ząbecki. W wyniku pobicia lub późniejszych szykan najprawdopodobniej życie stracili Jan Brożyna, Stanisław Nowakowski i ksiądz Roman Kotlarz. Olbrzymia ilość uczestników została poszkodowana, bardzo wielu miało nieprzyjemności w pracy, z wypowiedzeniem włącznie. Część przeszła tak zwaną „ścieżką zdrowia”, czyli przez bolesne przesłuchania, podczas których siłą wymuszano zeznania. Z pozytywów wynikłych dla Polaków po tych protestach należy odnotować fakt o wycofaniu się rządu z podwyżek, które doprowadziły do wystąpień.
Władza, jak to wcześniej i później bywało, znakomicie radziła sobie z wszelkimi problemowymi sytuacjami, w tym oskarżeniami społecznymi o ciężkie, bądź śmiertelne pobicia. Sprawy umarzano, sprawców nie wykrywano. Jak w przypadku wspomnianych już Jana Łabędzkiego i Tadeusza Ząbeckiego. Prokuratura Wojewódzka w Radomiu 11 listopada 1976 roku umorzyła dochodzenie w sprawie ich śmierci, co uzasadniono między innymi w taki oto sposób. - W dniu 25 czerwca 1976 roku w Radomiu, kiedy zgodnie z uchwałą Sejmu PRL miały odbywać się konsultacje ze społeczeństwem dotyczące proponowanych zmian w strukturze cen niektórych artykułów żywnościowych, grupy chuliganów, pasożytów i innych osobników z marginesu społecznego na ulicach miasta utworzyło zbiegowisko - czytamy w uzasadnieniu Mariana Pawłowskiego, wiceprokuratora Prokuratury Wojewódzkiej w Radomiu cytowanej w książce „Radomski Czerwiec 1976”. W dalszej części prokurator dowodzi, że napastnicy atakujący budynki urzędów i instytucji nie dopuścili do akcji ratowniczej samochody straży pożarnej i organów MO poprzez przewracanie napotkanych w pobliżu tych budynków pojazdów, czy ich przyczep. - W wyniku tych zajść szereg osób doznało obrażenia cielesne i zostało przewiezionych do miejscowego szpitala. Wśród wymienionych osób do szpitala na oddział anatomopatologiczny przewieziono zwłoki dwóch mężczyzn, jak się okazało Jana Łabędzkiego i Tadeusza Ząbeckiego. Przeprowadzono oględziny zewnętrzne i wewnętrzne wymienionych osób, które u Jana Łabędzkiego wykazały złamanie wieloodłamowe kości podstawy i sklepienia czaszki, złamanie kości twarzoszczęki, mnogie złamanie żeber z rozerwaniem płuca lewego, pęknięcie urazowe wątroby - czytamy dalej w rzeczonym uzasadnieniu.
U Tadeusza Ząbeckiego natomiast sekcja zwłok wykazała złamanie kości sklepienia i pokrywy czaszki, zmiażdżenie klatki piersiowej, rozerwanie serca z oderwaniem od pni naczyniowych, pęknięcie wątroby i szereg innych obrażeń. Lekarze stwierdzili, że opisane zmiany urazowe powstały najprawdopodobniej w wyniku przejechania względnie przygniecenia przez ciężki przedmiot o dużej powierzchni. - W toku prowadzonego postępowania czyniono starania, aby ustalić osoby, które widziały okoliczności w jakich ponieśli śmierć Jan Łabędzki i Tadeusz Ząbecki. Podjęte wysiłki nie dały pożądanych rezultatów. Niewątpliwe jest jednak, że wymienieni mężczyźni uczestniczyli w zbiegowisku i na skutek aktywnego w nim udziału zostali przygnieceni przez pojazd samochodowy, który był przewrócony na jezdni w celu zatarasowania ulicy - napisano w konkluzji decyzji zamieszczonej w książce „Radomski Czerwiec 1976”. Od roku 1981 ofiary oraz poszkodowanych systematycznie rehabilitowano. Wcześniej otrzymywali oni wsparcie ze strony Komitetu Obrony Robotników, później zaś Solidarności. 29 marca 1981 roku matka Jana Łabędzkiego, Brygida Łabędzka, napisała do władz podanie o odszkodowanie za śmierć syna. Oto fragment treści: - Ja jako matka zostałam ukarana najbardziej. Mój syn zapłacił życiem za to, że komuś zachciało się zmieniać ceny żywności. Pragnę nadmienić, że wszystkie wydatki, włącznie z pogrzebem syna sama pokryłam na własny koszt. Od 1970 roku jestem wdową. Miałam wielkie nadzieje, że na starsze lata będę miała opiekę i pomoc syna. Proszę wejrzeć w moje ciężkie położenie i przyjść mi z pomocą - czytamy w piśmie zawartym w książce „Radomski Czerwiec 1976”. Jak rozpatrzone zostało podanie nie wiadomo.