Dzisiaj jest: 18.4.2024, imieniny: Apoloniusza, Bogusławy, Gościsławy

Czego bali się „karpaccy Indianie”…

Dodano: 8 lat temu
Redakcja poleca!
Czego bali się „karpaccy Indianie”…
fot.: archiwum MBL

…czyli 11 pytań do dwóch takich, którzy wiedzą o nich prawie wszystko. Rozmowa z prof. Zbigniewem Liberą (antropologiem z Instytutu Etnologii i Antropologii Kulturowej UJ oraz pracownikiem PWSZ w Sanoku) i dr. Hubertem Ossadnikiem (historykiem i etnologiem Muzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku), autorami gorącego jeszcze albumu Karpacki świat Bojków i Łemków.

Piotr Piegza: Czy albumy takie jak ten ze zdjęciami Reinfussa wydaje się tylko z pasji, czy można na tym zarobić?

Zbigniew Libera: To jest pytanie do wydawcy, to wydawca może powiedzieć czy się opłaca…
Hubert Ossadnik: Z pełną odpowiedzialnością powiem, że my niewiele na nim zarobiliśmy. (śmiech)

A tak już na poważnie, to dlaczego akurat Roman Reinfuss natchnął Was do wydania albumu?

ZL: To nie sam Roman Reinfuss. Hubert, pamiętasz początek tej historii?
HO. Tak, początek był taki, że Reinfuss miał zdjęcia. Jeździliśmy z profesorem Jerzym Czajkowskim [dyrektorem MBL w latach 1972-1999 – dop. PP] parę razy do niego do Krakowa, wyciągać od niego zdjęcia Łemków i Bojków. On szedł wtedy do swojej pracowni i przynosił nam różne fotografie. Gdy Roman Reinfuss zmarł w 1998 roku, MBL odkupiło od jego córki zdjęcia.
ZL: To oczywiście nie był przypadek, ponieważ Reinfuss był związany z Sanokiem, z Muzeum Budownictwa Ludowego, znał się z Aleksandrem Rybickim i Jerzym Czajkowskim. Reinfuss jest autorem tysięcy zdjęć, z czego ponad 6 tysięcy jest w MBL. Historia z albumem zaczęła się dwa lata temu, zdjęciami zainteresowało się Wydawnictwo Bosz wraz z dyrektorem sanockiego skansenu, Jerzym Ginalskim.

Znana jest opowieść o tym, jak to Roman Reinfuss podczas jednej z młodzieńczych wycieczek w góry spotkał starego łemkowskiego bacę, którego opowieści zachwyciły go.

ZL: Ja myślę, że to jest trochę mitologizowanie swojego zajęcia, ale faktem jest, że był zauroczony Łemkami i Bojkami. Roman Reinfuss był niezwykle ciekawą postacią, zanim skończył studia miał już na koncie ponad 20 artykułów. Polemizował z największymi uznanymi autorytetami na temat Łemków i Bojków, takimi jak dr Jan Falkowski z Katedry Etnologii we Lwowie. To była taka sytuacja, jakby dzisiaj student publicznie udowodniał profesorom, że nie mają racji.

W ciągu ostatnich lat można zauważyć duży wzrost zainteresowania dawnymi mieszkańcami Karpat. Dlaczego, według Was, Łemkowie i Bojkowie są tak niezwykli?

HO: Oczywiście, dla nas są niezwykli, z racji zawodu. To jest odkrywanie takiej małej Atlantydy, której już nie ma. Fantastyczne zdjęcia świata, którego przestał istnieć. Spotykam się z tym światem regularnie w skansenie i na wycieczkach turystycznych, bo jestem też od 30 lat przewodnikiem. Dolina Osławy to było takie miejsce, gdzie atmosfery wielokulturowości, również po II wojnie światowej, można było jeszcze trochę „dotknąć”. Przez cały okres komuny władza wykuwało mit o jednolitości narodu polskiego. A potem nagle okazało się, że są i Ślązacy, i Łemkowie.
ZL: Mnie interesowało zawsze to, co o Bojkach i Łemkach się mówi. To, co o nich mówią uczeni i „nieuczeni”. W imieniu Łemków mówią dzisiaj stowarzyszenia łemkowskie i sami wykształceni już na uniwersytetach Łemkowie. Tymczasem o Bojkach, których już nie ma, mówią ci, którzy prowadzą rozmaite interesy w Bieszczadach. To jest tylko ich wyobrażenie o Bojkach. Jadłospisy, pensjonaty i szyldy z odwołaniami do Bojków czy Łemków mają się nijak do wiedzy etnograficznej. Dziś o tych ruskich góralach mówi się z powodów marketingowych i turystycznych, a przez całe lata nie mówiło się o nich wcale.
HO: Są też paradoksy. W Cisnej jest knajpka „Łemkowyna”, a przecież nie jest to wcale ich region, tylko Bojków. W okolicach Sanoka jest „Chutor Kozacki”, pytanie – skąd tu Kozacy?

Zdjęcia, które wybraliście do albumu, natchnęły mnie do kilkudniowej próby jedzenia tego, co jedli Bojkowie w zimie. Zaopatrzyłem się w kiszoną kapustę, grzyby, tarninę, dziką różę i dzisiaj, 5 dni później, jestem dosyć głodny… Jak wyglądało codzienne życie Bojków i Łemków, codziennie byli głodni?

HO: Zdarzało się, i to często, że niedojadali. Zazwyczaj rano jadło się ubid (śniadanie), czyli pierogi lub ziemniaki w mundurkach, do tego trochę mleka, w połudenok (obiad) jadło się czyr, czyli gęstą zupę. Czasami też pierogi. Dobrze jak to było, bo często brakowało nawet i tych podstawowych potraw. Wtedy do jadłospisu dodawano korę drzewa, lebiodę czy orzeszki bukowe. Zbierano grzyby, suszono jabłka, śliwki.

Roman Reinfuss zrobił słynne zdjęcie czarownicy mieszkającej koło Dukli. Czy bacze, znachiry i worożki miały duże znaczenie w kulturze Bojków?

ZL: Olbrzymie, tak jak dla wszystkich innych grup etnograficznych. Znachor był wszędzie ważną postacią. Ale ciekawe jest to, że wśród miejscowych taki łemkowski bacza nie cieszył się dużym uznaniem. Za to przyciągani jego sławą przyjeżdżali do niego ludzie czasem naprawdę z daleka. Klientów miewali nawet ze słowackiej strony.
HO: Lekarz był drogi, trzeba było jechać do miasta, potem wykupić lekarstwa.
ZL: Łemko czy Bojko, gdy trafiał czasami do lekarza lub aptekarza, gdy dostał wypisaną receptę, często nie wykupywał leków. Już samo słowo pisane na recepcie było środkiem magicznym, mogło działać, według ówczesnych przekonań, tak samo jak lekarstwo. Wystarczyło zjeść receptę, żeby być zdrowym.

Roman Reinfuss napisał, że „…gdy się wchodziło do bojkowskiej chyży, gryzły oczy od dymu i nie tylko…”. Higiena osobista też chyba miała wtedy inne znaczenie?

HO: Powiem tak: jak wszyscy śmierdzą, to nikt nie czuje. Warunki były przerażające. Chaty były kurne – wiele z nich stało jeszcze w okresie międzywojennym, więc problem z dymem był duży. Powszechne było zapalenie spojówek czy jaskra. W dodatku mieszkano w jednej izbie ze zwierzętami. W nocy za toaletę służył garnek, którego rano używało się do mycia.

Niezwykle groźne dla ludzi, oprócz chorób, były upiry. Ponoć w Jaworniku nad Osławą nie było ani jednego zmarłego, który nie zostałby poddany antywampirycznym zabiegom.

HO: To prawda, by zapobiec powracaniu zmarłych jako upiorów, odcinano im głowy i wsadzano między nogi. Dodatkowo wbijano w głowę lub serce gwoździe lub kołek osikowy. Do trumny wsadzano ulubione rzeczy zmarłego, np. fajkę z tytoniem lub butelkę wódki, a kobiecie, np. kołowrotek, jeżeli akurat lubiła prząść. Żeby upiór nie wychodził z grobu, sypano mu do ust… mak. Jak chciał kogoś nawiedzić, to po drodze musiał go zbierać i nigdy nie mógł zdążyć przed świtem. Kościół walczył z tymi zwyczajami, jednak były one silniejsze i mocno zakorzenione w mentalności mieszkańców tych ziem.

Obrzędy różnego rodzaju były chyba czymś niezwykle ważnym w ich życiu?

HO: Szczególnie ciekawy był obrzęd pogrzebowy. Śmierć nie była tym samym, co dzisiaj. Po śmierci ciało trzy dni leżało w domu. Śmierć była częścią życia, nie budziła grozy. Koty, czyli dzisiejsza stypa, była czymś na tyle wesołym, że zmarłemu przywiązywano do wąsów sznurek i w momencie, gdy ktoś przechodził, pociągano za niego, symulując ruch nieboszczyka. Pogrzeb nie był czymś smutnym, tak jak dzisiaj. Na cmentarz zmarłego wieziono saniami, nawet w lecie. A pochówku dokonywała starszyzna wioski.

Zdjęcie na okładce albumu jest jak żywcem wyjęte z Dzikiego Zachodu. Czy można by nazwać Bojków „podkarpackimi Indianami”?

ZL: Nie, to przesada. Ale wielu podróżników i ludoznawców opisywało te tereny dawno temu, w XIX wieku, jakby odkrywali nieznaną Amerykę, terra incognita. Pisali, że my także mamy swoich dzikich, naszych rodzimych Indian.

W XIX wieku powszechnie uważano, że Bojkowie są potomkami celtyckich plemion. Dzisiaj wiemy, że są potomkami osadników rusko-wołoskich… ale tak naprawdę nie wiemy dokładnie, skąd przyszli Wołosi.

ZL: Nie, teoria jest wymyślona. Prawdopodobnie Wołosi to była „grupa zawodowa”, tzn. pasterze niewywodzący się z żadnej konkretnej grupy etnicznej. Nie byli więc przodkami dzisiejszych pasterzy rumuńskich, jak sądzą niektórzy. Byli powiązani z kilkoma różnymi grupami etnicznymi na Bałkanach.

Pytanie na koniec. Z racji Waszych zawodów o Bojkach i Łemkach wiecie pewnie wszystko. Ale gdybyście mogli przenieść się do ich czasów, to czego konkretnie chcielibyście się dowiedzieć?

ZL: Nie mam takich tęsknot, poziom higieny bardzo się dziś różni. (śmiech)
HO: Chciałbym zobaczyć te wsie, ale w sumie wystarczy pojechać na Ukrainę…

Nie, to nie… a ja tymczasem, oglądając znów album Roman Reinfussa, przenoszę się w pachnącą kiszoną kapustą (i nie tylko) krainę…

Artykuł ukazał się w numerze 1-2(29-30)/2016 Magazynu Studentów PWSZ w Sanoku „Ob.Sesja”, redagowanego przez studentów kierunku NOWE MEDIA, REKLAMA, KULTURA WSPÓŁCZESNA. Wersja elektroniczna dostępna pod adresem: http://www.pwsz-sanok.edu.pl/zycie-studenckie/obsesja/